Jedwabne 41

zz 
zz 
 
 
 
 

Radosław J. Ignatiew;  Postanowienie o umorzeniu śledztwa z 30 czerwca 2003 roku.
 
zz

OPIS 

10 lipca 1941 roku w podlaskim Jedwabnem spłonęło w stodole co najmniej 300 żydowskich obywateli tego miasteczka. W 2000 roku ukazała się książka J.T. Grossa Sąsiedzi, której tezę o sprawczej roli miejscowych Polaków jednoznacznie potwierdziło śledztwo prokuratora IPN, Radosława Ignatiewa. Na prokuratorskie wnioski powołują się zwolennicy Grossa. Natomiast ich przeciwnicy nadal polemizują z Sąsiadami, domagając się od IPN-u wznowienia ekshumacji i równocześnie ignorując przytoczone przez R. Ignatiewa świadectwa.
 

 Niniejsza książka proponuje odmienne podejście do tego trudnego i skomplikowanego zagadnienia. Jej punkt wyjścia stanowi dogłębna analiza opublikowanych i powszechnie dostępnych, lecz dotychczas ignorowanych, wyników IPN-owskiego dochodzenia, uzupełnionych również opublikowanymi, ale przeoczonymi bądź pominiętymi, świadectwami nie tylko na temat 10 lipca 1941 roku, e całej zrealizowanej w kilkudniowych odstępach zbrodniczej serii mordów na żydowskiej ludności Wąsosza, Radziłowa i Jedwabnego, ze szczególnym podkreśleniem tego ostatniego. Wyciągnięte z analizy tych materiałów wnioski nie tylko wskazują na niemieckie sprawstwo i wykonawstwo tej potwornej zbrodni, ale również pozwalają wyjaśnić mechanizmy, które doprowadziły do upowszechnienia powszechnie przyjętej wersji jedwabieńskiej tragedii.


Książaka do nabycia w księgarni multibook.pl.  Poniżej jeden z kluczowych fragmentów:
 

„Kto mordował Żydów?”


 


Polscy mieszkańcy okolic Jedwabnego
 

Kto mordował Żydów? pyta J.T. Gross tytułem rozdziału. Po czym udziela następującej odpowiedzi:
 

.[2] jedwabieńskich Żydów. Nie sądzę, aby ich wszystkich należało uznać za morderców – co najmniej dziewięciu przecież sąd uniewinnił od stawianych zarzutów które brały udział w pogromie[1] W dokumentacji, którą dysponujemy, znajduje się wedle mego rachunku 92 nazwiska (w większości opatrzone adresami) osób,

 

Wątpliwości – i to zasadnicze – budzi jednoznaczne zakwalifikowanie przez J.T. Grossa  92 osób napotkanych w dokumentacji osób jako tych,  które brały udział w pogromie jedwabieńskich Żydów”. Przymilne zastrzeżenie „Nie sądzę, aby ich wszystkich należało uznać za morderców – co najmniej dziewięciu przecież sąd uniewinnił od stawianych zarzutów” inkryminację tę tylko pogłębia, obarczając kompletnie niewinnych ludzi zarzutem uczestnictwa w niewyobrażalnej zbrodni, a co za tym idzie, jeśli nie prawną to moralną odpowiedzialnością za ten czyn. Oskarżenie przez  J.T.  Grossa o udział w pogromie wymienionych z nazwiska 92 osób zasadniczo różni się od przytaczanej uprzednio szacunkowej konkluzji IPN-owskiego Postanowienia:

 

Wykonawcami zbrodni, jako sprawcy sensu stricto, byli polscy mieszkańcy Jedwabnego

i okolic – mężczyźni w liczbie około 40[3].

   

Dlatego też postanowiłem przyjrzeć się temu aspektowi tragedii, poczynając od chociażby przybliżonego ustalenia liczebności obu wymienionych przez prokuratora Ignatiewa  grup sprawczych, tzn. mieszkańców Jedwabnego i tych zamieszkujących okolice miasteczka.

Nawet powierzchowne przejrzenie wspomnianych akt jednoznacznie pokazuje, że każdy z 34[4] mężczyzn wskazanych w wyniku postępowań śledczych  z lat 1949 i 1953 jako „współsprawcy zbrodni” mieszkał w lipcu 1941 r. w Jedwabnem. Jeśli zaś chodzi o świadków, to spośród 56 wezwanych do sądu w 1949 r. wszyscy, za wyjątkiem bodajże trzech, też byli mieszkańcami miasteczka. Natomiast w pierwszym procesie Józefa Sobuty  w 1953 r. z 26 powołanych świadków, tylko dwóch jako miejsce zamieszkania podało położone dziś na Mazurach, a wtedy w III Rzeszy wsie Drygały i Rostki, ale żaden z nich nie był 10 lipca w Jedwabnem. Trzeci, wymieniony na pozycji 26, krawiec Władysław Wiśniewski , który jako miejsce zamieszkania podał Łomżę, w lipcu 1941 r. z pewnością mieszkał w Jedwabnem. Wiem to stąd, że był on dobrym znajomym moich rodziców i właśnie od niego trzy lata później kupili oni dom na Farnej w Łomży.

Ponieważ wszyscy znaczący świadkowie, jak i wszyscy oskarżeni byli mieszkańcami Jedwabnego, przypisanie pojedynczym osobnikom bądź grupie „pochodzenia z okolicy”, rozumianej jako promień 6–8 kilometrów, nie jest stwierdzeniem faktu, ale domniemaniem wynikającym z nierozpoznania tych ludzi przez zeznających. Natomiast fakt, że żadna z cytowanych w Postanowieniu osób nie wspomniała o znanych tylko z widzenia sprawcach czy uczestnikach, podnosi ten pozornie nieistotny szczegół do rangi potencjalnego świadectwa.

Przecież mieszkańcy Jedwabnego i okolic stanowili w dużym stopniu jedną społeczność. Młodsi chodzili do tej samej szkoły w Jedwabnem, a więc musieli się znać, jeśli nie z nazwiska, to przynajmniej z widzenia. Natomiast praktycznie wszyscy pozostali, choć nie równocześnie, spotykali się regularnie na niedzielnej mszy, odpuście i innych kościelnych uroczystościach, nie mówiąc już o cotygodniowym targu. Do tego dochodzą regularne wiejskie zabawy, pogrzeby, chrzciny i wesela.  W sumie przesłuchano 101  osób: świadkowie – 56 w 1949 r. i 26 w 1953 r., w tym 4 powtórzenia – razem 78;  skazani – 12; uniewinnieni – 11. Owo nierozpoznanie nikogo jako mieszkańca okolicznej wsi przez żadnego z przesłuchiwanych jest tak niezrozumiałe, że wręcz wymusza próbę wyjaśnienia.



Chłopi z okolicznych wsi i sznur furmanek z Radziłowa

Poprzedzający Jedwabne, pogrom w Radziowie rozpoczął się 7 lipca w poniedziłek i trwał pełne trzy dni czyli do środy wieczorem, która to w Jedwabnem jest dniem targowym. To pogromowe niewykorzystanie optymalnej pod względem masowego udziału okolicznej ludności, targowej środy zastanawia, ale tylko w przypadku bezkrytycznego uznania inicjatorskiej i sprawczej roli lokalnych polskich sprawców. Wyłącznie z ich perspektywy jedynym wyobrażalnym sposobem przeprowadzenia pogromu byłaby żywiołowa rzeź, sama przez się mobilizująca obecne na targu jedwabieńskie i okoliczne chłopstwo. Na tej samej zasadzie, wybór czwartku oznacza, że rzeczywistym inicjatorom i sprawcom zbrodni, spontaniczny udział „okolicznej ludności” był zdecydowanie nie na rękę. Że pod tym względem mieli oni swój własny plan.

Próbę rozszyfrowanie tego planu zacznijmy od przytoczenia świadectw opisujących owych „sprawców przybyłych z okolicznych wsi”:

 

       Władysław Misiura:

...i wielu także było chłopów ze wsi, których nie znałem. Byli to przeważnie młodzieńcy, którzy cieszyli się łapanką i znęcali się nad ludnością żydowską[5].

Roman Górski:

...przyszedł do mnie Karolak  Marian, który był burmistrzem, i żandarm niemiecki, który mnie kopnął, i zabrali mnie na rynek m. Jedwabnego, gdzie kazali mi pilnować wraz z kilkoma chłopcami w wieku 16 i 17 lat pochodzącymi ze wsi...[6].

Świadek J.K.

Ludność żydowska była prowadzona przez młodych mężczyzn, jak określiła „podrostków, smarkaterię”. Niektórzy z nich mieli kije w rękach. Świadek nie widziała natomiast, aby wśród konwojentów byli dorośli Polacy czy umundurowani Niemcy[7]

Aleksander Jankowski:

Po tym całym zakończeniu [spalenie – aut] ludność poszła do domu. W tym marszu było dużo ludzi mi nieznajomych[8].
 

Feliks Tarnacki:

[...] burmistrz Karolak[...] wraz z gestapowcem wypędzili mnie na rynek, gdzie było już dużo zebranych mieszkańców Jedwabnego i z innych stron, których nie znałem[9].

Świadek K. K.:

Ludzie szli spokojnie konwojowani przez cywili. Na żerdziach niesiono popiersie z rozbitego pomnika Lenina . Świadek zauważyła kilku, jak określiła, chłopców trzymających w rękach kije[10].

R. Ignatiew:

E. Z. widziała Niemców w mundurach oraz cywili, którzy nie wyglądali na miejscowych [tzn. nie wyglądali również na okolicznych chłopów – aut.][11]

 

Przytoczone powyżej pięć niezależnych zeznań (dwa z 1949 r. i trzy ze śledztwa IPN) określają nieznanych (inaczej wymieniano by ich po nazwisku), najbardziej zaangażowanych i najbardziej rzucających się w oczy sprawców jako: młodzieńcy, szesnasto- siedemnastolatki, podrostki i smarkateria. Natomiast średnia wieku 23 oskarżonych w procesach z 1949 i 1953 roku, obliczona według roku urodzenia[12] w roku 1941 wynosiła 36 lat! Jedynym nastolatkiem był 19-letni, wszystkim znany Jerzy Laudański. Dwaj inni, też znani nastoletni uczestnicy to Jerzy Niebrzydowski, który uciekł „na angielską stronę” i nieżyjący Eugeniusz Kalinowski . To wszystko. Tak więc skąd się wzięli ci smarkacze i te podrostki entuzjastycznie wyżywające się w znęcaniu nad jedwabieńskim Żydami?

Skoro wiemy, jak ci sprawcy w przybliżeniu wyglądali, następne pytanie to, jak i kiedy się oni w Jedwabnem pojawili. Według Awigdora Kochawa , uznanego przez Radosława Ignatiewa za wiarygodnego świadka, zjechali oni do Jedwabnego furmankami we czwartek o świcie [13].

Dla każdego choć powierzchownie obznajomionego ówczesną tamtejszą wiejską obyczajowością, młodzi mężczyźni z okolicznych wiosek wlokący się rankiem na pogrom po polnych drogach furmankami na żelaznych obręczach to oczywista niedorzeczność. Nie znaczy to jednak, że świadek zmyślał. Wprost przeciwnie. Ale o tym za chwilę.

Przede wszystkim, żaden ojciec synowi czy synom furmanki i konia na tego rodzaju wycieczki by nie użyczył, nie mówiąc o zwolnieniu z pracy w polu. A był to czas, kiedy wola ojca było prawem. Przynajmniej w sprawach gospodarskich. A o tych tu w końcu mowa.

Pomijając kwestię ojcowskiego autorytetu i zapotrzebowanie w polu na każdą parę rąk, wtedy podstawowym środkiem komunikacji nie tylko wiejskiej kawalerki, ale wszystkich sprawnych mężczyzn był rower. Zwłaszcza ci młodsi mieli do niego stosunek porównywalny do obecnej fascynacji samochodem czy motocyklem. Nowe rowery były stosunkowo drogie, ale pod koniec epoki nazbierało się wystarczająco dużo używanych, by większość wiejskich rodzin mogła sobie nań pozwolić. Często składano je z części, w tym używanych, które w okolice Łomży przemycano z zasobniejszych w tym względzie pobliskich Prus Wschodnich[14].

Rowerami jeżdżono nie tylko do kościoła, na zabawy, odwiedziny czy w konkury, ale także by oszczędzić czas i konie do roboty w polu. Z kosą, grabiami czy widłami przytroczonymi do ramy. Skoro mowa o widłach, to nie zapominajmy, że byłyby one też naturalnym, żeby nie rzec tradycyjnym wiejskim narzędziem pogromowym.  A tych jakoś nikt 10 lipca nie zauważył 15]. Poza tym jazda furmanką, kiedy można jechać rowerem, to dla sprawnego mężczyzny byłby zwykły obciach. W przypadku braku roweru kilkukilometrowe odległości dzielące daną wieś od Jedwabnego młody mężczyzna pokonałby w godzinę czy półtorej pieszo, a nie, nie dośc że obciachową, to jeszcze nieporęczną furą.

II tu kluczowe zastrzeżenie. W tamtej rzeczywistości niepraktyczna, żeby nie powiedzieć obciachowa jazda furmankami jest wykluczona, ale tylko w przypadku obecnie przyjętej wersji, że byłby to spontaniczny zjazd mężczyzn z kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu okolicznych wiosek. Równocześnie oczywistym jest, że nawet furmankami zjeżdżaliby, się na miejsce zbrodni pojedynczo, każdy o innym czasie i z innego kierunku. Możliwość tę jednoznacznie wyklucza pełna wersja wspomnianej obserwacji Awigdora Kochawa .

 

      Radosław Ignatiew:

Awigdor Kochaw  postanowił ukryć się na polu. Dwaj kuzyni Pecynowicz zadecydowali, że będą mu towarzyszyć. Około północy wspólnie opuścili dom i ukryli się w zbożu rosnącym na niedalekim wzgórzu. Można było stamtąd obserwować domy Pecynowiczów, młyn i drogę z Radziłowa. O świcie świadek zauważył sznur furmanek, które zmierzały do Jedwabnego. Po krótkim czasie usłyszał odgłos tłuczenia szyb i ludzkie krzyki. W tym czasie nadal widział furmanki jadące do miasteczka[16];

 

Zwartą kolumną, drogą z Radziłowa, o świcie już na miejscu. 10 lipca słońce wschodzi o 4:12. Tak więc ludzie ci musieli wyjechać z Radziłowa przed drugą. o:p>

Tak nie zjeżdżą się spontanicznie na pogrom okoliczne wiejskie lumpy. Tak niecałe trzy tygodnie wcześniej rozpoczęła się operacja Barbarossa.



Odjazd


Kolejnym cennym aspektem świadectwa A. Kochawa  jest to, że obok czasu i kierunku jazdy przybyszów daje ono też pojęcie co do ich liczebności. Zawiera się to w określeniu „sznur furmanek”. Żeby sprawić takie wrażenie, musiało tych furmanek być co najmniej pięć. Każdą mniejszą ilość ten bystry i wyraźnie inteligentny świadek by automatycznie policzył. Jedną furmanką może podróżować spokojnie od 6 do 8 osób. A tych było tyle, że dojeżdżały do miasteczka już po rozpoczęciu pogromu. Tak więc według najostrożniejszej oceny musiało tam jechać co najmniej 40 mężczyzn. Natomiast bardziej bezpośrednim świadectwem stanu osobowego tej grupy jest zeznanie Julii Sokołowskiej . Pracowała ona jako kucharka na posterunku jedwabieńskiej żandarmerii. W czasie procesu w 1949 r. zeznała, że w dniu pogromu nakazano jej przygotowanie posiłku dla 68 osób[17], co musiało być dla niej nie lada wyzwaniem, zwłaszcza że dysponowała zwykłą kuchnią. Wprawdzie twierdziła, że posiłki te były dla żandarmów, ale musiała to być jej własna interpretacja przyczyn tego niecodziennego polecenia. W końcu żandarmi nie mieli zwyczaju tłumaczyć się przed kucharkami ze swoich planów. Naturalnie musiał być to prosty „polowy” posiłek w rodzaju ziemniaków z konserwowym mięsem, przygotowywany porcjami i zanoszony czekającym w dyskretnym miejscu konsumentom, którymi nie mogli być żandarmi, bo tychże by natychmiast odnotowano.

Jeszcze raz podkreślam, że moja powyższa wycena liczebności przyjezdnych jest najostrożniejszą, jaką rozsądnie można na podstawie świadectwa Awigora Kochawa  sformułować. Bardziej prawdopodobna liczba furmanek mogąca w nim wywołać wrażenie sznura, to około dziesięciu. Na każdej 6–8 mężczyzn. Do tego 8–12 żandarmów i rachunek się zgadza.

Opisany przez świadka przyjazd sprawców zwartą kolumną furmanek, w trakcie którego rozległy się ludzkie krzyki, można by było odrzucić jako wynik młodzieńczej wyobraźni, gdyby nie podobna obserwacja dokonana jeszcze tego samego dnia po południu.

      Radosław Ignatiew: 

Świadek Awigor ukrywając się w zbożu słyszał odgłosy bicia schwytanych ludzi. [...] Słyszał ponadto odgłosy wozów jadących od strony miasteczka i zauważył dym od strony, gdzie stała stodoła.

 

W powyższym świadectwie zwraca uwagę, jeśli nie równoczesność, to wyraźna czasowa bliskość usłyszenia odgłosów wozów opuszczających Jedwabne i zauważenia dymu z płonącej stodoły. A że ukrywając się w zbożu, A. Kochaw miał naturalnie wyostrzoną uwagę na bliższe i dalsze otoczenie, ten dym w pogodny letni dzień musiał zostać zauważony w ciągu najwyżej 30 minut od wybuchu pożaru. Jeśli zaś chodzi o „odgłos jadących wozów”, to aby pozostawić tak silny ślad pamięciowy, turkot ten musiał być przeciągły i dobiegać z jednego kierunku. A taki wywołać może wyłącznie opuszczająca miasteczko brukowaną ulicą kolumna albo – jak to świadek wcześniej określił – sznur furmanek.

Równocześnie, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że popołudniowe spostrzeżenia A. Kochawa  dokonane zostały mniej więcej z tego samego miejsca, co poranne, lecz tym razem priorytetem było ukrycie się, a nie obserwacja. Dlatego świadek już tylko słyszał turkot furmanek, które musiały odjeżdżać tą samą drogą, którą przyjechały. Ciekawe, że świadek określa ją jako drogę z Radziłowa, bo tak musiała ona funkcjonować w świadomości jedwabieńskich Żydów prowadząca do najbliższej żydowskiej społeczności. Dla polskich mieszkańców Jedwabnego jest to droga na Przytuły, a dopiero potem na Radziłów i Wąsosz. Przynajmniej w ten sposób pokierowali mnie miejscowi, gdy w październiku 2020 r. przemierzałem „szlak pogromowy z lipca 1941”.

Uderzające podobieństwo opisów porannego i popołudniowego opisu furmankowych migracji jest zdecydowanie nieprzypadkowe. Wskazuje ono na szczegółowo zaplanowaną i precyzyjnie wyegzekwowaną operację, na którą sprawcy dyskretnie przyjechali o świcie, zrobili swoje i równie niepostrzeżenie czym prędzej wyjechali, tak by nikt nie zdążył się im dokładnie przyjrzeć, nie mówiąc o zadawaniu kłopotliwych pytań.

Tak czy inaczej furmankami tymi w żaden sposób nie mogli podróżować okoliczni awanturnicy. Ci przez jakiś czas delektowaliby się swoim wyczynem, bo to przecież nie z przymusu, ale dla rozładowania nagromadzonych latami morderczych pragnień, urządziliby ten pogrom. Równocześnie w tego typu sytuacjach popełniona zbrodnia, zwłaszcza w osobnikach psychopatycznych, często pozostawia krwawy niedosyt. Tak więc gdy po kilkunastu minutach stało się oczywiste, że spaleni w stodole nie żyją, morderczy amok sprawiłby, że przynajmniej cześć z nich rozbiegłaby się po miasteczku w poszukiwaniu niedobitków. A w przypadku ich nieznalezienia, by przynajmniej bezsensownie niszczyć i grabić żydowskiego mienie, zamienić je na bimber i urządzić triumfalną libację. A tu zamiast niekontrolowanej rządzy krwi, gwałtu, rabunku i alkoholowego upojenia, natychmiastowe opuszczenie miasteczka z zachowaniem wręcz wojskowej dyscypliny. […]

zz

Trasa udającej Polaków Einsatzgruppe w lipcu 1941. Termin „pogrom” jest tu skrótem myślowym zbiorowego mordu pozorującego ten typ antyżydowskiego zajścia.


Efemeryczne oddziały z Prus Wschodnich

[…] Przypomnian, że Jdwabne było uwieńczeniem serii 3 masowych pozorujących pogromy mordów.  Pouwały się one z północy czyli od Prus Wschodnich na południe w zbliżonych odstepch czsowych i geograficnych, odstepach: 4-5 lipca Wąsosz, 7- 9 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne. Kluczem do zrozumienia tej operacyjnej regularności jest następująca konstatacja Edmunda Dimitrowa w opracowaniu Oddziały operacyjne zamieszczonym w Wokół Jedwabnego; t. 1[18]:

Szczególnie tajemniczo przedstawia się historia efemerycznych oddziałów z Prus Wschodnich, które zapuszczały się na tereny przygraniczne latem 1941 roku, po czym wracały do swoich stałych siedzib.

Przedstawione w książce świadectwa jednoznacznie wskazują, że bezpośrednimi sprawcami tej serii pogromów byli członkowie właśnie takiej Einsatzgruppe czyli  efemerycznego oddziału specjalnego.

W sobotę 5 lipca przed północą podstawowy skład tej Einsatzgruppe przerzucono furmankami z Prus przez Szczuczyn do Wąsosza. W obu tych miasteczkach pewnie dołączyli miejscowi zdrajcy. Natychmiast po wąsoskim pogromie grupa to pojechała do Radziłowa, a potem Jedwabnego, z którego jej kadrowy trzon dotarł do Szczuczyna, gdzie 13 lipca, już bez jakichkolwiek pogromowych pozorów, przeprowadzono akcję eksterminacyjną wobec dużej części żydowskiej społeczności.

Równoczesnie, pragnę podkreślić, że kluczowa rola opisanej tu Einsatzgruppe nie wyklucza przyłączania się lokalnych mieszkańców do opisanych operacji. Z tym, że jak sam ich udział nie podlega wątpliwości, tak zakres tego udziału, okazuje się nie być, nawet w przybliżeniu, tak znaczący, jak dotychczas zakładano.

 

                                                                                              ***

 

Wspomnienie ks. Edwarda Orłowskiego  z rozmów z ks. Józefem Kęblińskim, wikariuszem jedwabieńskiej parafii św. Jakuba Apostola w latach 1938 – 1941, a następnie do roku 1945 jej administratorem[19]:

 

[...] zrobiono to bardzo precyzyjnie, tak mówił ksiądz Kęblinski używając słowa „majstersztyk”. Nie wiedział, skąd pojawiło się wielu ludzi zupełnie mu nieznanych, a mówiących w języku polskim i niemieckim[20].
 

My też nie wiedzieliśmy. Do teraz.

 

 

 


[1] Wszystkie wytłuszczenia autora.

[2] J.T. J. Gross, , dz. cyt.,. S, s. 62

[3] Postanowienie,  200. S. 200.

[4] 22 oskarżonych+ Józef Sobuta + 11poza zasięgiem prawa.

[5] Postanowienie, s. 10.

[6] Tamże.

[7] Tamże, s. 64.

[8] Wokół Jedwabnego, t. 2, s. 455.

[9] Tamże, s. 459.

[10]  Postanowienie, s. 103.

[11] Postanowienie, , s. 96.

[12] Wokół Jedwabnego; t. 2, s. 590, 795.

[13] Postanowienie, s. 82.

[14] Wiem o tym z opowieści ojca, który po półwieczu wciąż pamiętał firmy produkujące najlepsze części czy podzespoły, a raz nawet wdał przy mnie z kolegą w dyskusję na ten temat.

[15] Jedyny wyjątek to ewidentnie niedorzeczne stwierdzenie S. Wasersztejna: : „a dzieci wiązali po kilka za nóżki i przytaszczali na plecach, kładli na widły i rzucali na żarzące się węgle”.

[16] Postanowienie, s. 82.

[17] Tamże, s. 83.

[18]  Wokół Jedwabnego, t. 1, s. 225.

[19] Pełniący obowiązki proboszcza, w tym przypadku aresztowanego przez NKWD ks. Mariana Szumowskiego. .

[20] http://www.antyk.org.pl/ojczyzna/jedwabne/orlowski-1.htm   https://www.4lomza.pl/forum/read.php?f=1&i=6434&t=6433